Ze
smętną i znudzoną miną przechadzałam się po szarych ulicach londyńskiego miasteczka. Zimny wiatr targał moimi włosami na
wszystkie strony, a blade słońce wiszące na niebie kompletnie nie
sprawowało swoich obowiązków i nie dawało ciepła. Patrzyłam na
tych wszystkich ludzi. Jedni się spieszą do pracy, inni do żon i
dzieci lub swoich kochanków. Reszta jest bardziej spokojna. Siedzą
w drogich restauracjach w drogich sukienkach i garniturach, inni w
barach w zwykłych codziennych ciuchach. Spotykają się z
przyjaciółmi, chodzą na randki, piją wino lub piwo, jedzą
zwykłe, swojskie jedzenie lub wytrawne dania podane pięknie na
talerzach. Niektórzy są zakochani, inni ze sobą zrywają. Jedni są
szczęśliwi, inni pogrążeni w depresji. Czuję się inna. Czuję
jakbym do nich nie pasowała. Nigdy nie miałam okazji poznać
uczucia jakim jest miłość. Wychowałam się w ostrych, niezbyt
przyjaznych warunkach sierocińca. Kiedy z niego wychodziłam
myślałam, że będę wolna, znajdę prawdziwą miłość,
przyjaciół, tymczasem czuję się nadal w pułapce, zamknięta na
cztery spusty, odcięta od ludzi i uczuć, tak jakby życie toczyło
się gdzie indziej, tak jakbym nie była jego częścią. Wszyscy
wydają mi się płytcy, puści i bezsensownie głupi. Gadają o
głupotach, o pogodzie, o nowej sukience...Chcą być chwaleni,
kochani...Moim zdaniem miłość nie jest niczym innym jak
przyzwyczajeniem do drugiej osoby. Być może się mylę, ale dla
mnie tak to właśnie wygląda. Pary często się kłócą, ale
wybaczają sobie, bo są do tego przyzwyczajeni i wiedzą, że to nie
był ostatni raz. Nie na tym polega miłość?
- Przepraszam! -
Krzyknął szybko facet zaraz po tym jak bezczelnie na mnie wszedł.
Powiedzmy szczerze, miał gdzieś moje wybaczenie, po prostu nie
chciał, żeby ktoś pomyślał, że jest dupkiem. Widział mnie
bardzo dobrze, a chodnik jest dość szeroki. Zanim zdążyłam mu
cokolwiek powiedzieć o jego ślepocie, ten szybko ruszył w
nieznanym mi kierunku rzucając się w wir pośpiechu. Owinęłam się
bardziej swoim bordowym, starym płaszczykiem, a twarz schowałam
jeszcze głębiej w czarnym szaliku. Mogłam wziąć jeszcze czapkę
i rękawiczki. Moje kroki były spokojne, ale nie wolne, ostrożne,
ale nie nie pewne. Szybko weszłam do mojej ulubionej knajpki z
włoskim żarciem. Była w ciemnych, ale ciepłych kolorach. Panowała
tam przytulna i spokojna atmosfera. Nikt tu się nie spieszył,
obsługa była miła i cierpliwa, a klienci prawie nigdy się tu nie
kłócili. Okna były ogromne, lekko przysłonięte brązowymi
zasłonami, a stoliki pośrodku lokalu okrągłe, dwuosobowe. Stoły
przy ścianach były jednak kwadratowe i masywne, a miejsc było o
wiele więcej i z pewnością zmieściłaby się tu czteroosobowa
rodzinka z dwójką staruszków. W środku było ciepło. Zdjęłam
swój płaszcz i podeszłam do baru siadając na jednym z wysokich
krzeseł. Zaparłam swoje obcasy od butów o drążek pomiędzy dwoma
nogami siedzenia i odetchnęłam. Jeden z stojącej za ladą obsługi
od razu mnie zauważył z błyszczącymi, acz bladymi oczami. Był to
starszy, troszkę otyły facet z poczciwą twarzą i na pewno z za
dużą ilością zmarszczek od uśmiechania się, mimo wszystko wyglądał
z nimi dobrze, pasowały mu. To chyba był jedyny człowiek z tego
lokalu, który miał do mnie cierpliwość, a moje uwagi o miłości
i o innych sprawach, na których temat nie powinnam się wypowiadać,
bo ich nie doświadczyłam, bawiły go, a jednocześnie interesowały.
Nigdy nie spotkał tak samotnej i niechcianej osoby jak ja,
stwierdzał często wcale nie ze złości. Sama tak kiedyś o sobie
powiedziałam, a on wziął to za moje główne cechy.
- Witaj! To co
zawsze? - Spytał z uśmiechem. Ja jedynie spojrzałam na niego
zmęczonym wzrokiem, ale najwyraźniej wymagał ode mnie odpowiedzi.
No tak...Jak jest okazja to będzie mnie zmuszał do gadaniach cały
czas.
- Jasne, że tak. Gdybym chciała zjeść coś innego,
poinformowałabym cię. Powtarzam to już 5 raz. Jak mogli zatrudnić
tak tępego człowieka? - Mówiłam gorzko mierząc go ostrym,
intensywnym spojrzeniem. Tak jak myślałam moja uszczypliwa uwaga na
temat jego tępoty nie zrobiła na nim wrażenia. Zawsze uważał, że
atakowałam ludzi, ponieważ czułam się zagrożona. Rodzice mnie
porzucili. Nie chciałam przeżywać tego drugi raz , dlatego
odpycham od siebie ludzi. Bzdura. To niemożliwe! Chcę, żeby to
było niemożliwe...
- Już się robi, młoda damo! Jak tam ci minął
dzień? - Spytał wesołym tonem przekazując moje zamówienie do
okienka, za którym znajdowała się kuchnia.
- Świetnie! Nigdy nie
było lepiej. Zamordowałam kilka osób moim spojrzeniem, a resztę
zmiażdżyłam moimi słowami. Chyba pobiłam mój rekord, a to
przecież dopiero po południe. Do następnego dnia, jeszcze sporo
czasu. Chcesz być kolejną osobą, którą mogłabym zamordować
wzrokiem lub zmiażdżyć słowami? - Spytałam z przekąsem dając
mu do zrozumienia, że nie chcę z nim rozmawiać. Niestety obawiałam
się, że tak jak zazwyczaj Tom zignoruje mój ton i podtekst w
słowach.
- Wolę nie. Jeszcze tyle rzeczy przede mną! A ty?
Znalazłaś kogoś wreszcie? - Spytał poruszając zabawnie brwiami.
Spojrzałam na niego lodowato, ale postanowiłam odpowiedzieć. Tak
jak wspominałam to moja ulubiona knajpka, chociaż na to nie
wygląda. Może trudno mi się do tego przyznać, ale Tom to jedyna
osoba, która do mnie mówi i próbuje ze mną rozmawiać.
- Ja nawet
nikogo nie szukam - Stwierdziłam bez emocji bawiąc się palcami. Po co
szukać? To oczywiste, że nikogo takiego nie znajdę. Miłość to
przyzwyczajenie. Nie ma takiej osoby, która by ze mną wytrzymała i
przyzwyczaiła się do mnie.
- Powinnaś zacząć - Powiedział
bardziej poważnym tonem z niemal karcącym spojrzeniem jakim rodzic
obdarza swoje dziecko, które zrobiło coś nie tak. Zacząć?
Ciekawe jak. Randki...Nie to nie dla mnie. Jest w tym coś
odpychającego, sztucznego i nudnego...Internet. Nie. Co jeśli to
będzie 50-letni gwałciciel? Poza tym wtedy nie widać twarzy. Nie
widać czy ktoś skłamał czy nie, jak wygląda i tak dalej.
Tradycyjne przewrócenie kogoś i zaczęcie rozmowy o pogodzie?
Jeezuu...Jakie to żałosne. Czy wszystkie sposoby na poznanie kogoś
są tak...Beznadziejnie nudne i żałosne? Chyba zrezygnuję z tego
pomysłu. Będę sama do końca mojego marnego życia. Może chociaż
Tom przyjdzie na mój pogrzeb, o ile mnie przeżyje, co jest dosyć
mało prawdopodobne. W końcu jestem okazem zdrowia! Gdyby nie moja
miła sąsiadka, która mieszka pode mną i traktuje jak swoją córkę
zachorowałabym na anoreksję, albo umarła od odwodnienia lub
zapalenia płuc. To nie jest tak, że nie chcę jeść i pić. Dla
mnie po prostu nic nie ma smaku. Jest nudne i bezbarwne, a zapachy
neutralne. Jestem też okropnym leniem nie wspominając o upartości.
Może moi rodzice przewidzieli to jaka będę. Może od początku
taka byłam mimo że nie umiałam mówić. Może moje lodowate jak
lód oczy mówiły za wiele, być może oni umieli z nich czytać jak
z otwartej księgi? Dobrze przynajmniej, że mój starszy braciszek
jest na tyle litościwy i bogaty, że przesyła mi co miesiąc
pieniądze. Potrząsnęłam głową zdając sobie sprawę, że myślę
o czymś o czym myśleć nie chcę. Jest w porządku. Jestem inna,
może powinnam się cieszyć? Jak to jest kiedy potrzebujesz miłości,
jak to jest kiedy kogoś potrzebujesz i nie umiesz bez niego przeżyć?
Może ja nie potrzebuję nikogo i to jest moja umiejętność?
- Na
prawdę dziewucho. Mówię ci, ty kogoś potrzebujesz - Powiedział
Tom miłym, lecz stanowczym tonem. Zupełnie jakby czytał mi w
myślach, a może nie musiał tego robić? Może mnie rozgryzł? Może
to jest tak widoczne, że trudno to przeoczyć? Nie.
-
Wiesz co Tom? Nie jestem głodna - Powiedziałam i ignorując jego
usta wymawiające moje imię wyszłam z lokalu zakładając na siebie
płaszcz. W oddali zobaczyłam motor. Jechał jak szalony, a głośny
silnik ryczał zagłuszając spokojny powiew wiatru. Jakiś dzieciak
akurat przebiegał przez ulicę. Nie ma szans by zdążył. Jedna
chwila, jedna sekunda, jedno uderzenie serca gdzieś się zgubiło.
Jeden ogromny ciężar przykuwający mnie do chodnika, nie
pozwalający mi się ruszyć. Jeden ogarniający mnie strach
paraliżujący mi umysł. Jeden, szybki motor. Jeden, niewinny
dzieciak. Jedna śmierć czająca się za rogiem. O cholera. Krew.
Nie żywe ciało chłopca. Widownia zbierająca się dookoła
dziecka. Głosy mówiące policji i pogotowiu o zdarzeniu. Krzyki
paniki i rozpacz matki. Świat się zatrzymał. Ludzie przerażeni
chodzili w tę i z powrotem, a ja stałam w bezruchu. Dreszcz
przebiega po mym ciele. Wstrzymuję oddech. Za późno. Dziecko nie żyje.
To nie było to samo. Śmierć w telewizji i śmierć widziana z
bliska są inne.
- W porządku? - Zapytał ktoś. Jego głos był
stłumiony. Mówił do mnie? Należałoby się odezwać. Powiedzieć
coś zgryźliwego i nie miłego.
- Tak. - Odpowiedziałam jedynie
idąc przed siebie. Ominęłam skutki nieszczęśliwego wypadku.
Ominęłam jakby to było coś nieważnego, chciałabym, żeby było.
Czemu zrobiło to na mnie takie wrażenie? Ludzie codziennie
umierają, codziennie jeżdżą na motorach i codziennie zabijają.
Nic wielkiego. Śmierć dziecka. Odgłos karetki i policji wywołują
u mnie uścisk żołądka. Mam ochotę zwymiotować. Nogi mi się
chwieją. Ręce mi drżą. Czuję strach i bezradność. Nie powinnam
tego czuć. Nie chcę tego czuć. Idę, krok za krokiem, próbuję
się nie odwracać, ale nie daję rady. Spoglądam do tyłu jak
przykrywają chłopca czymś wyglądającym jak prześcieradło.
Krew. Jest tak ciemna, tak czerwona i błyszcząca. Odwracam się
szybko czując obrzydzenie. Chcę do domu. Chcę być sama, a może
tylko tak sobie wmawiam. Nie jestem pewna. Miłość to
przyzwyczajenie. Matka dziecka po paru latach o nim zapomni i tylko w
rocznicę śmierci przyjdzie na jego grób i trochę popłacze.
Urodzi drugie dziecko, którym lepiej się zaopiekuje, a ja wymarzę
to z pamięci i dalej będę udawać, że jest w porządku, a moja
samotność jest świetna, że szare życie jest dobre, że kolory
nie są mi potrzebne, że nikogo nie potrzebuję.