czwartek, 18 sierpnia 2016

Przepraszam!

Wybaczcie mi za zaniedbanie bloga, albo nie wybaczajcie. Wyzwijcie mnie od najgorszych. Bardzo dziękuję za miłe komentarze i tak dalej, ale jedna z czytelniczek ma rację. Prowadzę to opowiadanie za szybko. Moim zdaniem wszystko jest też jakoś mało prawdopodobne, a charaktery za mało dopracowane. Zawiodłam na całej linii, bo prowadziłam tego bloga na siłę, to dlatego wszystko było zbyt...Sztuczne o ile tak mogę powiedzieć. Pisanie o naruciaku przestało sprawiać mi przyjemność. Postanowiłam z tym skończyć, jednak to nie oznacza końca pięknej podróży jaką oznacza pisanie opowiadań. Planuję założyć bloga gdzie opiszę historię pewnej dziewczyny, kobiety pochodzącej z Londynu. Będzie postacią dopracowaną i mającą własne teorie na temat uczuć i ludzi. Być może ktoś zmieni jej perspektywę, a być może nie. To opowiadanie będzie bardziej dopracowane. Jeśli jeszcze czytacie tutaj daję wam pierwszy rozdział lub prolog. Chcę wiedzieć czy ktoś będzie czytał to opowiadanie, więc czekam na komentarze. Zawiodłam, ale nadal mam nadzieję, że zostaniecie, choćby na chwilę. Dacie szansę temu opowiadaniu i przeczytacie chociaż tą jedną części...


Ze smętną i znudzoną miną przechadzałam się po szarych ulicach londyńskiego miasteczka. Zimny wiatr targał moimi włosami na wszystkie strony, a blade słońce wiszące na niebie kompletnie nie sprawowało swoich obowiązków i nie dawało ciepła. Patrzyłam na tych wszystkich ludzi. Jedni się spieszą do pracy, inni do żon i dzieci lub swoich kochanków. Reszta jest bardziej spokojna. Siedzą w drogich restauracjach w drogich sukienkach i garniturach, inni w barach w zwykłych codziennych ciuchach. Spotykają się z przyjaciółmi, chodzą na randki, piją wino lub piwo, jedzą zwykłe, swojskie jedzenie lub wytrawne dania podane pięknie na talerzach. Niektórzy są zakochani, inni ze sobą zrywają. Jedni są szczęśliwi, inni pogrążeni w depresji. Czuję się inna. Czuję jakbym do nich nie pasowała. Nigdy nie miałam okazji poznać uczucia jakim jest miłość. Wychowałam się w ostrych, niezbyt przyjaznych warunkach sierocińca. Kiedy z niego wychodziłam myślałam, że będę wolna, znajdę prawdziwą miłość, przyjaciół, tymczasem czuję się nadal w pułapce, zamknięta na cztery spusty, odcięta od ludzi i uczuć, tak jakby życie toczyło się gdzie indziej, tak jakbym nie była jego częścią. Wszyscy wydają mi się płytcy, puści i bezsensownie głupi. Gadają o głupotach, o pogodzie, o nowej sukience...Chcą być chwaleni, kochani...Moim zdaniem miłość nie jest niczym innym jak przyzwyczajeniem do drugiej osoby. Być może się mylę, ale dla mnie tak to właśnie wygląda. Pary często się kłócą, ale wybaczają sobie, bo są do tego przyzwyczajeni i wiedzą, że to nie był ostatni raz. Nie na tym polega miłość? 
- Przepraszam! - Krzyknął szybko facet zaraz po tym jak bezczelnie na mnie wszedł. Powiedzmy szczerze, miał gdzieś moje wybaczenie, po prostu nie chciał, żeby ktoś pomyślał, że jest dupkiem. Widział mnie bardzo dobrze, a chodnik jest dość szeroki. Zanim zdążyłam mu cokolwiek powiedzieć o jego ślepocie, ten szybko ruszył w nieznanym mi kierunku rzucając się w wir pośpiechu. Owinęłam się bardziej swoim bordowym, starym płaszczykiem, a twarz schowałam jeszcze głębiej w czarnym szaliku. Mogłam wziąć jeszcze czapkę i rękawiczki. Moje kroki były spokojne, ale nie wolne, ostrożne, ale nie nie pewne. Szybko weszłam do mojej ulubionej knajpki z włoskim żarciem. Była w ciemnych, ale ciepłych kolorach. Panowała tam przytulna i spokojna atmosfera. Nikt tu się nie spieszył, obsługa była miła i cierpliwa, a klienci prawie nigdy się tu nie kłócili. Okna były ogromne, lekko przysłonięte brązowymi zasłonami, a stoliki pośrodku lokalu okrągłe, dwuosobowe. Stoły przy ścianach były jednak kwadratowe i masywne, a miejsc było o wiele więcej i z pewnością zmieściłaby się tu czteroosobowa rodzinka z dwójką staruszków. W środku było ciepło. Zdjęłam swój płaszcz i podeszłam do baru siadając na jednym z wysokich krzeseł. Zaparłam swoje obcasy od butów o drążek pomiędzy dwoma nogami siedzenia i odetchnęłam. Jeden z stojącej za ladą obsługi od razu mnie zauważył z błyszczącymi, acz bladymi oczami. Był to starszy, troszkę otyły facet z poczciwą twarzą i na pewno z za dużą ilością zmarszczek od uśmiechania się, mimo wszystko wyglądał z nimi dobrze, pasowały mu. To chyba był jedyny człowiek z tego lokalu, który miał do mnie cierpliwość, a moje uwagi o miłości i o innych sprawach, na których temat nie powinnam się wypowiadać, bo ich nie doświadczyłam, bawiły go, a jednocześnie interesowały. Nigdy nie spotkał tak samotnej i niechcianej osoby jak ja, stwierdzał często wcale nie ze złości. Sama tak kiedyś o sobie powiedziałam, a on wziął to za moje główne cechy. 
- Witaj! To co zawsze? - Spytał z uśmiechem. Ja jedynie spojrzałam na niego zmęczonym wzrokiem, ale najwyraźniej wymagał ode mnie odpowiedzi. No tak...Jak jest okazja to będzie mnie zmuszał do gadaniach cały czas. 
- Jasne, że tak. Gdybym chciała zjeść coś innego, poinformowałabym cię. Powtarzam to już 5 raz. Jak mogli zatrudnić tak tępego człowieka? - Mówiłam gorzko mierząc go ostrym, intensywnym spojrzeniem. Tak jak myślałam moja uszczypliwa uwaga na temat jego tępoty nie zrobiła na nim wrażenia. Zawsze uważał, że atakowałam ludzi, ponieważ czułam się zagrożona. Rodzice mnie porzucili. Nie chciałam przeżywać tego drugi raz , dlatego odpycham od siebie ludzi. Bzdura. To niemożliwe! Chcę, żeby to było niemożliwe... 
- Już się robi, młoda damo! Jak tam ci minął dzień? - Spytał wesołym tonem przekazując moje zamówienie do okienka, za którym znajdowała się kuchnia. 
- Świetnie! Nigdy nie było lepiej. Zamordowałam kilka osób moim spojrzeniem, a resztę zmiażdżyłam moimi słowami. Chyba pobiłam mój rekord, a to przecież dopiero po południe. Do następnego dnia, jeszcze sporo czasu. Chcesz być kolejną osobą, którą mogłabym zamordować wzrokiem lub zmiażdżyć słowami? - Spytałam z przekąsem dając mu do zrozumienia, że nie chcę z nim rozmawiać. Niestety obawiałam się, że tak jak zazwyczaj Tom zignoruje mój ton i podtekst w słowach. 
- Wolę nie. Jeszcze tyle rzeczy przede mną! A ty? Znalazłaś kogoś wreszcie? - Spytał poruszając zabawnie brwiami. Spojrzałam na niego lodowato, ale postanowiłam odpowiedzieć. Tak jak wspominałam to moja ulubiona knajpka, chociaż na to nie wygląda. Może trudno mi się do tego przyznać, ale Tom to jedyna osoba, która do mnie mówi i próbuje ze mną rozmawiać. 
- Ja nawet nikogo nie szukam - Stwierdziłam bez emocji bawiąc się palcami. Po co szukać? To oczywiste, że nikogo takiego nie znajdę. Miłość to przyzwyczajenie. Nie ma takiej osoby, która by ze mną wytrzymała i przyzwyczaiła się do mnie. 
- Powinnaś zacząć - Powiedział bardziej poważnym tonem z niemal karcącym spojrzeniem jakim rodzic obdarza swoje dziecko, które zrobiło coś nie tak. Zacząć? Ciekawe jak. Randki...Nie to nie dla mnie. Jest w tym coś odpychającego, sztucznego i nudnego...Internet. Nie. Co jeśli to będzie 50-letni gwałciciel? Poza tym wtedy nie widać twarzy. Nie widać czy ktoś skłamał czy nie, jak wygląda i tak dalej. Tradycyjne przewrócenie kogoś i zaczęcie rozmowy o pogodzie? Jeezuu...Jakie to żałosne. Czy wszystkie sposoby na poznanie kogoś są tak...Beznadziejnie nudne i żałosne? Chyba zrezygnuję z tego pomysłu. Będę sama do końca mojego marnego życia. Może chociaż Tom przyjdzie na mój pogrzeb, o ile mnie przeżyje, co jest dosyć mało prawdopodobne. W końcu jestem okazem zdrowia! Gdyby nie moja miła sąsiadka, która mieszka pode mną i traktuje jak swoją córkę zachorowałabym na anoreksję, albo umarła od odwodnienia lub zapalenia płuc. To nie jest tak, że nie chcę jeść i pić. Dla mnie po prostu nic nie ma smaku. Jest nudne i bezbarwne, a zapachy neutralne. Jestem też okropnym leniem nie wspominając o upartości. Może moi rodzice przewidzieli to jaka będę. Może od początku taka byłam mimo że nie umiałam mówić. Może moje lodowate jak lód oczy mówiły za wiele, być może oni umieli z nich czytać jak z otwartej księgi? Dobrze przynajmniej, że mój starszy braciszek jest na tyle litościwy i bogaty, że przesyła mi co miesiąc pieniądze. Potrząsnęłam głową zdając sobie sprawę, że myślę o czymś o czym myśleć nie chcę. Jest w porządku. Jestem inna, może powinnam się cieszyć? Jak to jest kiedy potrzebujesz miłości, jak to jest kiedy kogoś potrzebujesz i nie umiesz bez niego przeżyć? Może ja nie potrzebuję nikogo i to jest moja umiejętność? 
- Na prawdę dziewucho. Mówię ci, ty kogoś potrzebujesz - Powiedział Tom miłym, lecz stanowczym tonem. Zupełnie jakby czytał mi w myślach, a może nie musiał tego robić? Może mnie rozgryzł? Może to jest tak widoczne, że trudno to przeoczyć? Nie.
- Wiesz co Tom? Nie jestem głodna - Powiedziałam i ignorując jego usta wymawiające moje imię wyszłam z lokalu zakładając na siebie płaszcz. W oddali zobaczyłam motor. Jechał jak szalony, a głośny silnik ryczał zagłuszając spokojny powiew wiatru. Jakiś dzieciak akurat przebiegał przez ulicę. Nie ma szans by zdążył. Jedna chwila, jedna sekunda, jedno uderzenie serca gdzieś się zgubiło. Jeden ogromny ciężar przykuwający mnie do chodnika, nie pozwalający mi się ruszyć. Jeden ogarniający mnie strach paraliżujący mi umysł. Jeden, szybki motor. Jeden, niewinny dzieciak. Jedna śmierć czająca się za rogiem. O cholera. Krew. Nie żywe ciało chłopca. Widownia zbierająca się dookoła dziecka. Głosy mówiące policji i pogotowiu o zdarzeniu. Krzyki paniki i rozpacz matki. Świat się zatrzymał. Ludzie przerażeni chodzili w tę i z powrotem, a ja stałam w bezruchu. Dreszcz przebiega po mym ciele. Wstrzymuję oddech. Za późno. Dziecko nie żyje. To nie było to samo. Śmierć w telewizji i śmierć widziana z bliska są inne. 
- W porządku? - Zapytał ktoś. Jego głos był stłumiony. Mówił do mnie? Należałoby się odezwać. Powiedzieć coś zgryźliwego i nie miłego. 
- Tak. - Odpowiedziałam jedynie idąc przed siebie. Ominęłam skutki nieszczęśliwego wypadku. Ominęłam jakby to było coś nieważnego, chciałabym, żeby było. Czemu zrobiło to na mnie takie wrażenie? Ludzie codziennie umierają, codziennie jeżdżą na motorach i codziennie zabijają. Nic wielkiego. Śmierć dziecka. Odgłos karetki i policji wywołują u mnie uścisk żołądka. Mam ochotę zwymiotować. Nogi mi się chwieją. Ręce mi drżą. Czuję strach i bezradność. Nie powinnam tego czuć. Nie chcę tego czuć. Idę, krok za krokiem, próbuję się nie odwracać, ale nie daję rady. Spoglądam do tyłu jak przykrywają chłopca czymś wyglądającym jak prześcieradło. Krew. Jest tak ciemna, tak czerwona i błyszcząca. Odwracam się szybko czując obrzydzenie. Chcę do domu. Chcę być sama, a może tylko tak sobie wmawiam. Nie jestem pewna. Miłość to przyzwyczajenie. Matka dziecka po paru latach o nim zapomni i tylko w rocznicę śmierci przyjdzie na jego grób i trochę popłacze. Urodzi drugie dziecko, którym lepiej się zaopiekuje, a ja wymarzę to z pamięci i dalej będę udawać, że jest w porządku, a moja samotność jest świetna, że szare życie jest dobre, że kolory nie są mi potrzebne, że nikogo nie potrzebuję.